Wydawnictwo Kobiece

Z wizytą u królowej Elżbiety II

Książka “The Crown” – oficjalny przewodnik po serialu to prawdziwy rarytas nie tylko dla fanów dramatu historycznego Netflixa ale dla wszystkich, których ciekawią kulisy życia monarchii brytyjskiej w czasach panowania Elżbiety II.

 

Jej autor, Robert Lacey, królewski biograf i konsultant serialu oprowadza czytelnika po krętych korytarzach pałacowych, opowiadając o politycznych, społecznych i rodzinnych wyzwaniach, z jakimi przyszło się zmierzyć młodej królowej.

 

Pierwszy tom książki odpowiada pierwszemu sezonowi serialu, w którym Elżbieta dowiaduje się, że odtąd będzie piastować władzę królewską. Szybko przekonała się, na jak wiele kompromisów będzie musiała pójść jako kobieta, żona i matka, mając na uwadze dobro Korony.

 

 

“THE CROWN”

FRAGMENT KSIĄŻKI 

Miss World

 

Sto sukienek, trzydzieści sześć kapeluszy, pięćdziesiąt par butów… „Czy to aby nie zbytnia rozrzutność?” – pyta Elżbieta II na początku odcinka ósmego zatytułowanego „Duma i radość”, gdy Norman Hartnell, jeden z jej dwóch głównych krawców, prezentuje imponującą kolekcję ubrań dla królowej zaplanowaną na podróż po krajach Wspólnoty zimą 1953/54. „Wydaje mi się to lekką przesadą”.

 

„Owszem” – przyznaje Hartnell, sam ewidentnie przytłoczony skalą wyzwania, patrząc, jak modelka za modelką prezentują kostiumy przed królową i „Bobo” MacDonald, jej dawną piastunką, a obecnie garderobianą trzymającą pieczę nad królewską szafą. Ale, jak wyjaśnia Hartnell, prośba o przygotowanie kolekcji pierwszorzędnych kostiumów „przyszła z najwyższych kręgów rządowych. Mamy się zaprezentować z jak najlepszej strony”.

 

Wątpliwe, by sam Winston Churchill („najwyższe kręgi rządowe”) osobiście rozmawiał z Normanem Hartnellem na temat jej podróżnej garderoby, ale z pewnością pragnął, by świeżo upieczona królowa zawiozła ducha koronacji do wszystkich zakątków Wspólnoty, podtrzymując obraz (w jego oczach kwitnącego) imperium, choć to w rzeczywistości chyliło się ku upadkowi. 

 

„Możliwe – oznajmił sentymentalnie przed jej wyjazdem – że podróż, w którą udaje się królowa, okaże się nie mniej pomyślna, a skarby, które z niej przywiezie, nie mniej olśniewające niż wyprawa [Francisa] Drake’a i jej owoce”. Premier chciał pokazać Stanom i Rosji, z którymi podczas drugiej wojny światowej współpracował jak równy z równym, że autorytet Korony w świecie wciąż uprawnia Wielką Brytanię – i samego Churchilla – do zasiadania przy jednym stole z przywódcami największych mocarstw.

 

„I jeśli można, Wasza Królewska Mość – dodaje, żegnając ją na londyńskim lotnisku – niech nigdy nie zobaczą prawdziwej Elżbiety Windsor. […] Kamery, telewizja. Niech nie wiedzą, że korona to niekiedy ciężar. Patrząc na Waszą Królewską Mość, powinni widzieć tylko to, co odwieczne”.

 

Nie lada wymagania jak na parę sukni i kapeluszy, ale mogący pochwalić się dwudziestoletnim doświadczeniem w projektowaniu oficjalnych strojów królewskich Hartnell był odpowiednim człowiekiem do tego zadania. Trzeba również pamiętać, że moda królewska to nie szczyt haute couture, ponieważ rządzi się szczególnymi prawami.

 

Tkaniny i krój na pierwszy rzut oka może i przypomina- ją to, co nosi reszta świata, ale w istocie podkreślają całkowitą odrębność osoby, która ma je na sobie: kapelusz, rękawiczki, wyróżniające się jaskrawe kolory noszone przez zwykłe kobiety tylko przy takich okazjach jak śluby i wesela, plus nieodłączna duża torebka, która może wydawać się niepotrzebna przy wolnych rękach całego zastępu dam dworu. Jak ujął to kiedyś Hartnell, publiczny strój królowej musi być „widoczny, ale nie wulgarny”. To on w 1947 roku zaprojektował suknię ślubną Elżbiety, a także jej przepyszną kreację koronacyjną stanowiącą inspirację dla kostiumów, w których miała wystąpić podczas podróży po krajach Wspólnoty. Elżbieta chciała, by była wyszyta symbolami roślinnymi wszystkich państw pod panowaniem Korony, między innymi akacją australijską, nowozelandzką paprocią czy cejlońskim kwiatem lotosu. Tak więc wystąpiła w tej na poły religijnej sukni podczas otwarcia parlamentu w tych trzech państwach, a znany z zamiłowania do haftów Hartnell poszedł o krok dalej i ozdobił lokalnymi kwiatami przynajmniej po jednym kostiumie na każdy z krajów, które miała odwiedzić: Bermudy, Jamajkę, Fidżi, Tonga, Nową Zelandię, Australię, Wyspy Kokosowe, Cejlon, Aden, Ugandę, Maltę i Gibraltar. Projektant musiał również uwzględnić przeróżne warunki pogodowe – między innymi ryzyko nieskromnego podwiewania lekkich sukienek. W tym celu dodano halki, a we wszystkie brzegi wszyto niewielkie ołowiane ciężarki.

 

„Kapelusz nie może zakrywać twarzy, żeby dało się robić zdjęcia, i nie może być za duży, żeby nie trzeba go było przytrzymywać przed zwianiem przez wiatr. W końcu królowa potrzebuje obu rąk: jednej do przyjmowania bukietów, a drugiej do ściskania dłoni […]” – wyjaśniał później w wywiadzie dla „New York Timesa”.

 

„Królowa i królowa matka nie chcą być prekursorkami mody. Zostawiają to osobom, które nie mają tak ważnych obowiązków jak one”. Zasada „niemodności” królewskich strojów przyświecała również obiecującemu młodemu projektantowi Hardy’emu Amiesowi, którego królowa wespół z Hartnellem wybrała na autora większości swoich strojów dziennych podczas podróży po krajach Wspólnoty (wprowadzając przy okazji element zdrowej rywalizacji między dwoma krawcami). „Sądzę, że uważa szykowne stroje za niezbyt serdeczne w odbiorze – zwykł mawiać. – W stylowej garderobie zawsze jest coś zimnego i okrutnego, czego stara się unikać”. Osiem lat młodszy od Hartnella Amies był samozwańczym snobem. „Jestem za elitaryzmem i jego przetrwaniem” – tłumaczył, dodając, że gdy zapuka do bram raju, ma nadzieję spotkać Boga w garniturze z pięcioma guzikami.

 

Był jednak zawsze pełen szacunku dla swojej najważniejszej klientki. „Nie ubieram królowej – oznajmił kiedyś. – Królowa ubiera się sama. My tylko dostarczamy jej stroje – oto różnica”. To dzięki niemu na zdjęciach z podróży po krajach Wspólnoty możemy podziwiać pięćdziesięcioośmiocentymetrową talię Elżbiety, którą podkreślały dzienne kostiumy jego projektu. Wśród australijskich propozycji Amiesa (do których dorzucił kilka kompletów z przerwanej podróży 1952 roku) znalazły się gotowe zwiewne sukienki od Horrocksesa, historycznego pro- ducenta bawełny z Lancashire – a sama Elżbieta lubiła zaglądać do jego pracowni.

 

„Podłoga była wyłożona szkicami i rolkami materiałów – wspomina Valerie Rouse, jego vendeuse. – Stąpała po niej ostrożnie, mówiąc: «To będzie pasowało do tego». Zdecydowanie nie chciała zbyt wielu poduszeczek na ramiona ani zbyt krótkich sukienek i spódnic. Dużo siedziała i machała”. Niech nikt nie myśli, że królowa Elżbieta II nie rozkoszowała się procesem wy- boru – i noszeniem – swoich kostiumów.

 

Niemniej Amies nie zebrał laurów za wypowiedzenie wojny „Bobo” MacDonald i jej zamiłowaniu do torebek oraz kapeluszy z rynku masowego. Choć sroga szkocka garderobiana zostawiła kontrolę nad strojami królowej jej projektantom, dodatki takie jak buty, torebki i kapelusze uważała za swoją niepodzielną do- menę, wywołując jęki boleści swego adwersarza dopełnianiem elegancko skrojonego kostiumu niezgrabną kanciastą torebką. Amies nie krył niezadowolenia z takiego stanu rzeczy i zaczął dawać królowej torebki w prezencie świątecznym w nadziei, że z którejś skorzysta. „Bobo zmyje mi za to głowę” – stwierdziła żartobliwie Jej Królewska Mość w 1989 roku podczas nadawania swojemu lojalnemu projektantowi tytułu szlacheckiego (Hartnell otrzymał go w 1977 roku). Nic dziwnego, że Hartnell i Amies postrzegali siebie nawzajem jako rywali; ten pierwszy nazywał swojego młodszego kolegę po fachu „Hardly Amiable”. Ale razem pomogli swojej najważniejszej klientce osiągnąć sukces podczas jej sześciomiesięcznego oficjalnego maratonu po krajach Wspólnoty zimą 1953/54. 

 

Podróże i wizyty królewskie wymyślono w dziewiętnastym wieku, by stworzyć wrażenie „bardziej imperialnej” Korony, cytując historyka sir Davida Cannadine’a, „a imperium prawdziwie królewskiego”, i można śmiało powiedzieć, że wielka odyseja Elżbiety II osiągnęła oba te cele – choć zapewne po raz ostatni. Churchill zdołał zachować miejsce przy stole z przywódcami największych mocarstw jeszcze tylko przez rok.

 

„Chcę pokazać – oznajmiła Elżbieta dwudziestego piątego grudnia 1953 roku w Nowej Zelandii podczas pierwszego w historii orędzia bożonarodzeniowego wygłoszonego poza granicami Wielkiej Brytanii – że Korona nie jest tylko abstrakcyjnym symbolem naszej jedności, lecz osobistą i tętniącą życiem więzią między nami”. Królowa głęboko wierzyła w swoje słowa i Wspólnota także w nie uwierzyła. Niemniej pewien czas później, gdy rozmawiała o strojach z Hardym Amiesem, gratulując mu wyjątkowo szykownej wełnianej sukienki, którą dla niej uszył, Jej Królewska Mość poprosiła o futro dla dopełnienia stylizacji. „Bardzo ładnie – powiedziała, stając przed lustrem i przyglądając się efektowi z pewną dozą zadowolenia. – Gdyby jeszcze zaproszono nas w jakieś eleganckie miejsce!”

 

Książka do kupienia >TUTAJ<

 


Skomentuj

Your email address will not be published.

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*