Kobiety, nadeszła pora na dobry, porządny romans, od którego poczujemy ciepło w sercu. Co o nim piszą?
Ponadczasowa historia, której nie brakuje magii miłości, potęgi współczucia i nadziei w moc budowania wszystkiego od początku…
Chwytająca za serce opowieść miłosna przesycona zniewalającym zapachem morza i cytrynowego sadu.
Ciepła opowieść o sile współczucia osadzona w zjawiskowej scenerii urokliwych Gór Santa Monica
Brzmi ładnie, brzmi kusząco, brzmi… romantycznie. Tak jak ma brzmieć. Wzniosłe uczucia, love story w tle, tragedia i oszałamiający zapach cytrusów. Trzeba było się przekonać. Co myślę o „Cytrynowym sadzie” Luanne Rice?
Powieść porusza wątki miłości (ach, ta miłość…), straty, poznawania siebie na nowo i samoakceptacji. Z zapartym tchem śledziłam historię głównej bohaterki – Julii. Życie jej nie rozpieszcza – bezlitosna śmierć jednocześnie zabrała jej męża i ukochaną córkę. Po tak ciężkich doświadczeniach ludzie naturalnie szukają sposobu na ukojenie nerwów i odnalezienie harmonii ducha. W tym celu Julia udaje się do Malibu. Oprócz błogiego stanu spokoju zyskuje coś nowego ‒ piękną miłość do mężczyzny, który jako jeden z nielicznych jest w stanie doskonale ją zrozumieć.
Przystojny imigrant i opiekun cytrynowego sadu, Roberto, doświadczył równie tragicznych zdarzeń. Jego oczko w głowie – najdroższa córeczka, zaginęła bez śladu. Mogłoby się wydawać, że ogrom cierpienia przedstawiony w książce przytłoczy czytelnika. Nic bardziej mylnego. Choć opowieść wydaje się rozdzierająca, z każdą stroną widzimy, że idzie w kierunku terapeutycznej, podnoszącej na duchu historii uczącej nas o tym, że stale musimy pielęgnować nadzieję. Silna, natychmiastowa i w pewnym sensie intuicyjna relacja między Julią a Roberto jest inspiracją dla osób dotkniętych cierpieniem. Pociesza, koi, pokazuje wyjście z mroku.
Przez karty książki stale przewija się motyw nielegalnych imigrantów. Pozwala nam wczuć się w trudną, obecną sytuację społeczną Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza po ostatnich wyborach…
Tę powieść wyróżnia wielowątkowość i brak płytkiej fabuły. Pokazuje, że nigdy nie możemy przestać wierzyć. Mogę z czystym sumieniem polecić ją wszystkim, którzy usilnie wierzą, że cierpienie to tylko etap przejściowy – lekcja, z której możemy wiele wynieść. A tym którzy nie chcą uwierzyć? A niech czytają! Może zobaczą, jak bardzo się mylili.
Fragment powinien Was zachęcić…
„Ten pokój zawsze wydawał się jej magiczny – mimo że stały w nim ciężkie, rzeźbione meksykańskie meble, sprawiał wrażenie, jakby unosił się nad wybrzeżem. Widok z okien obejmował kanion i otaczające go szczyty oraz błękitną toń oceanu rozciągającego się na zachód. Na horyzoncie majaczyły ciemne i tajemnicze Channel Islands oraz statki, których światła nawigacyjne wyglądały jak gwiazdy zatopione w morzu. Roberto podszedł do niej od tyłu. Objął ją w pasie i pocałował w szyję. Za oknem jaśmin piął się po ścianie. Słońce jeszcze nie zaszło, więc kwiaty były nadal zamknięte. Pszczoły z nóżkami pokrytymi złotym pyłkiem kreśliły ósemki wokół kwiatów. Julia przypatrywała się im, zahipnotyzowana ich tańcem i dotykiem warg Roberto na swojej skórze.”
„Cytrynowy sad” możecie zamówić >>TUTAJ
Specjalnie dla Was mamy również darmowy fragment >>KLIKNIJ