Marika Krajniewska, pisarka, scenarzystka, trenerka mentalna i autorka Fall in love opowiada o swojej przygodzie z pisaniem powieści dla jesieniar, a także o magii pieczenia, potędze wdzięczności i trudnej drodze do duchowego spokoju.
Fall in love to bardzo klimatyczna historia, która pozwala poczuć zapachy i smaki jesieni. Jaka jest Twoja ulubiona pora roku? Jesteś tak zwaną jesienierą?
Marika Krajniewska: Napisanie jesiennej książki awansowało mnie na stuprocentową jesieniarę. Teraz zupełnie inaczej patrzę na otaczającą mnie aurę, natura bardziej mnie rozpieszcza swoimi kolorami, zapachami, całym jesiennym nasyceniem. A może to ja więcej swojej uwagi kieruję na wyłapywanie plusów niegdyś nielubianej pory roku.
Co było dla ciebie najłatwiejsze, a co najtrudniejsze podczas pisania Fall in Love?
Najłatwiejsze okazało się pieczenie! I szczerze mówiąc, to mnie zaskoczyło. Choć lubię sama piec, ostatnio robię to zdecydowanie za rzadko. To wynik tego, że otworzyliśmy rodzinne piekarnie, a na dodatek często pisząc, przesiaduję w ulubionych kawiarniach. Jedna z nich z pewnością była dla mnie wielką inspiracją. Nawet nie z powodu pysznych wypieków, ale serca, wkładanego w pieczenie i całe przedsięwzięcie, jakim jest prowadzenie kawiarni. Pisząc, uwielbiałam momenty zanurzenia się w mące. A najtrudniejsza okazała się Jagoda i jej przestrzeń życiowa. W tym przypadku, paradoksalnie, zanim zaczęłam pracę nad książką, miałam wrażenie, że pójdzie jak po maśle, bo przecież tyle już razy poruszałam trudne tematy, że i z tym sobie doskonale poradzę. Myliłam się.
Czy masz swoje ulubione postacie z Fall in love? Może podczas pisania z którąś postacią wyjątkowo miło było spędzać czas, a inna była wyjątkowo irytująca?
Uwielbiam wszystkie, ale z malutką przewagą dla Adama. Co jest dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Byłam przekonana, że to jego sąsiadki, przebojowe staruszki odegrają znaczącą rolę. Jednak postać Adama – mężczyzny, który to, co zaserwował mu los, przemienił w czyste życiowe złoto i zdecydował, że zareaguje na wszystko z wdzięcznością, podziałało na mnie samą kojąco. Też tak chcę i dążę do tego.
W pozornie lekkiej i ciepłej historii zawarłaś wiele trudnych tematów, między innymi przemoc domową, depresję, samotność… Co chciałabyś, żeby czytelnicy wyciągnęli z tej historii?
Przede wszystkim zrozumienie, że w każdym można spróbować zobaczyć dobro, nie oceniać z góry i że moc pomagania nie zawsze skrywa się w spektakularnych czynach kogoś w lśniącej zbroi. Często pomocny jest po prostu uśmiech, kilka banalnych słów, uwaga i założenie z góry, że ktoś ma głęboko w sobie ukryte dobre intencje. Widzenie dobra jest niezwykle potrzebną umiejętnością XXI wieku. Wymaga sporo praktyki.
W zeszłym roku nakładem Wydawnictwa Kobiecego ukazała się książka Piekarnia czarodzieja, w której magiczne wypieki głównego bohatera miały moc spełniania życzeń osób, które kupiła u niego słodkości. Nie zawsze były to jednak dobre zaklęcia. Gdyby Adam miał takie moce, to jaki wypiek by przygotował?
„Rentgenowski” – czyli taki, który pozwoli osobie, która go skosztuje, zobaczyć to wewnętrzne dobro w innych. Myślę, że zaklęcie takie mogłoby zostać dodane do niepozornej babeczki z dyni. Dynia, odkąd pamiętam, kojarzy mi się z bajką o Kopciuszku.
[ Rozmawiała Agnieszka Asenkowicz ]